Cześć!
Original Source swego czasu zrobiło furorę zarówno w blogosferze, jak i wśród reszty ludzi ;) Wtedy trochę je olałam, ale teraz dzięki uprzejmości aGwer, mogę wypróbować na własnej skórze tę sławę.
Standardowo zaczynając od opakowania, które jest z dość twardego, przezroczystego plastiku. Twardość może przeszkodzić w wydobyciu resztek kosmetyku, za to butelka umożliwia nam ocenienie ile żelu nam zostało.
Szata graficzna niezbyt bogata, ale estetyczna. Trochę koloru i widoczny odcień żelu przyciąga oko :)
Zamknięcie jest bardzo wygodne, nie połamiemy sobie na nim paznokci, jak to bywa z niektórymi tego typu zamknięciami.
Przechodząc dalej ku konsystencji mogę powiedzieć, że jest bardzo rzadka, na mój gust za rzadka, przez co żel staje się mało wydajny. Ścieka po dłoni, rozlewa się po ciele, no nie jest to cud pod tym względem. Już po 8 myciach zniknęła całkiem spora część płynu.
Zapach jest jednym z pozytywnych aspektów tego produktu. Rzeczywiście pachnie mieszanką malin i mleka, trochę jak jogurt, trochę jak mamba. Wanilii zbyt wiele w nim nie wyczuwam. Ale doznania węchowe przywodzą mi na myśl dzieciństwo, co jest miłym momentem towarzyszącym wieczornym kąpielom.
Zdolności myjące są w porządku, żel bez problemu zmywa brud dnia codziennego, przy czym, o dziwo, nie wysusza skóry. Często po kąpieli mam problem z uczuciem suchego i ściągniętego naskórka i muszę szybko nasmarować się kremem, ten żel nie sprawia aż tak nieprzyjemnych uczuć.
Bardzo chciałabym skonfrontować informacje od producenta z rzeczywistością, bo mi tu trochę pięknymi kłamstewkami zalatuje.
Chodzi mi o reklamowanie żelu, jako pełnego naturalnych rzeczy (składników), o którym informują nas z przodu butelki sporymi literami. Otóż prawda nie jest taka wspaniała ;)
Skład: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Sodium Chloride, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Parfum, Rubus Idaeus Fruit Extract, Vanilla Planifolia Fruit Extract, Poluquaternium-7, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Sodium Benzoate, Lactic Acid, Styrene/Acrylates Copolymer, Benzotriazolyl Dodecyl p-Cresol, CI 16035, CI17200
Może przesadzam, ale jakoś mnie to ruszyło, bo natury to tak dużo tu nie ma. Owszem mamy ekstrakty, ale ilości śladowe.
No i tu pojawia się po prostu problem, firmy piszą na opakowaniach, co zechcą, a klient w to wierzy. Większość społeczeństwa nie potrafi / nie chce zweryfikować tych informacji i ślepo wierzą we wszystko, co producent na butelce umieści. A potem zdziwienie, że szampon, który miał naprawiać włosy i sprawić, że będą jak z reklamy, bo ma olej (w ilości 0.1% czy też podobnej ;) ), nie jest w stanie tych włosów naprawić, a jeszcze je wysusza etc.
Za to Original Source zdobywa plusa za ten przemiły znaczek:
Oraz plus za zachęcanie do recyklingu i działania pro-eko :)
Jak Wy w ogóle widzicie problem umieszczania mocno przesadzonych informacji na butelkach produktów? Przeszkadza Wam to?
Buziaki!